Sezon letni, wypoczynek i dobra pogoda skłaniają do przemyśleń i powrotów myślami do najwspanialszych odwiedzonych miejsc i tzw. „podróży życia”.
Rozmawiałem ze znajomą, która wróciła niedawno z naukowego stypendium w pięknej Italii. Oczekiwałem opowieści pełnej zachwytów nad zapachem włoskiej kawy, smakiem pizzy con prosciutto crudo i opowieści o włoskich ragazzi. Usłyszałem jednak o codziennych zmaganiach z włoskim dolce far niente, niezrozumianej przez Włochów samotności przy restauracyjnym stoliku oraz o podróży, która pomimo bycia spełnieniem marzeń, nie okazała się tak łatwa i przyjemna, jak na początku mogło się wydawać.
Co ciekawe, opowiadając tę historię nie miała w sobie żalu, nie przeżyła zawodu, była raczej szczęśliwa, bo to doświadczenie zmieniło ją trwale. Spędziła w Rzymie sześć miesięcy – to pierwszy tak długi wyjazd samemu, dowiedziała się wiele na temat siebie i świata, doświadczyła wzlotów i upadków, a gdy wróciła do kraju była zupełnie inną osobą. Wzrosła jej pewność siebie i wiara we własne możliwości, poznała swoje słabości, które – zamiast z nimi walczyć – akceptuje.
Gdy dzisiaj rozmawia ze swoimi rówieśnikami, jest w zupełnie innym miejscu w życiu. Podsumowała mówiąc, że te pół roku samotnie, z dala od środowiska, które dobrze znała, dały jej więcej niż poprzednie pięć lat spędzone w Polsce.
Są takie doświadczenia, które stają się kapitałem na resztę życia, które pomagają zredefiniować siebie. Zwykle dzieje się to w samotności, od której tak wielu ucieka.